Rozdział dedykuje Anonimowi,
którego przepraszam w informacji pod rozdziałem...
"Nawet własny ból nie jest tak ciężki jak ból z kimś współodczuwany, ból za kogoś, dla kogoś, zwielokrotniony przez wyobraźnię" Milan Kundera
Dziewczyny zasiadły do stołu.
Hermiona zauważyła, że wszyscy unikali z nią kontaktu wzrokowego. Nikt też nie
poruszył tematu poszkodowanego. Gryfonka dowiedziała się jedynie, że w
międzyczasie ranni zostali przeniesieni do św. Munga.
Hermiona, starając zachowywać się
naturalnie, wzięła kromkę i poczęła ją smarować masłem, udając że słucha
rozmowy podekscytowanych przyjaciół. Przez cały czas była mowa tylko i
wyłącznie o Zakonie. Dziewczyna nie słuchała jednak wywodów na temat, jak to teraz
się przydadzą. Sama czuła, że jej zapał opadł, gdy zdała sobie sprawę, jakie
błędy może popełnić będąc członkinią Zakonu. To może niejednokrotnie kosztować
czyjeś zdrowie bądź życie. Hermiona myśląc o tym fakcie wiedziała, że za każdym
razem gdy będzie podejmować jakąkolwiek decyzje jej umysł będzie odtwarzał
twarz rannego, którego skazała na coś w rodzaju mugolskiej padaczki. Westchnęła
jedynie. Chwile później napotkała pytający wzrok Ginny, na co jedynie machnęła
dyskretnie ręką. Nie chciała denerwować przyjaciółki. Odwróciła się od
rudowłosej i zaczęła pochłaniać swoją kanapkę.
Stres i adrenalina spowodowały u
niej zmęczenie i głód. Jedną z tych potrzeb po chwili zaspokoiła, a co do
drugiej to czekała ją jeszcze przeprawa przez spotkanie Zakonu. Mimo tego, że ciążyły
jej powieki wrodzona ciekawość wprost domagała się rozwiązania zagadki, którą
była rozmowa dyrektora z profesorem Snape'm. Na myśl o nauczycielu wykrzywiła
usta w smutnym grymasie, przypominając sobie jego gorzkie, ale prawdziwe słowa.
Z zamyślenia wyrwała ją pani Weasley prosząc o
pomoc w posprzątaniu ze stołu. Hermiona od razu zerwała się z krzesła i paroma
przydatnymi zaklęciami poznosiła talerze do kuchni. Następnie zmyła naczynia,
powycierała je i ułożyła ładnie w odpowiednich miejscach. Przynajmniej tak mogła
odwdzięczyć się kobiecie za możliwość zamieszkania w Norze podczas wakacji.
Przy robieniu poszczególnych czynności
usłyszała zgiełk dobiegający z salonu, oznaczający przybycie członków Zakonu.
Nie myliła się. Gdy skończyła porządkować w milczeniu wkroczyła z panią Weasley
do powiększonego już pomieszczenia.
Szafę transmutowano w wielki stół
przy którym siedziało sporo znajomych jej osób. Byli tu wszyscy nauczyciele
uczący w Hogwarcie, Lupin, Tonks oraz Moody . Zauważając nauczyciela Eliksirów wzdrygnęła
się przypominając sobie wydarzenia dzisiejszego dnia. Szybko jednak otrząsnęła
się, znów się rozglądając. Przy stole siedzieli również nowicjusze.
Zauważyła głupie uśmiechy swoich
kolegów i koleżanek, którzy wraz z nią za chwile mieli zostać przyjęci do
Zakonu. Do ich grona dołączyła także Luna, Nevile, Lavender, Parvati, Dean,
Seamus, Ernie Macmillan, Justyn Finch-Fletchley, Hanna Abbott oraz Lee Jordan –
czyli praktycznie rzecz biorąc prawie cała Gwardia Dumbledora. Hermiona kątem
oka popatrzyła na panią Weasley, która gdy zobaczyła te wszystkie „dzieciaki” o
mało nie zemdlała na miejscu. Gryfonka uśmiechnęła się na moment widząc
wściekłe spojrzenie mamy rudzielców posłane dyrektorowi, który jedynie uśmiechnął
się promieniście, tym samym jeszcze bardziej rozjuszając kobietę. Ta jednak nic
nie powiedziała i z obrażoną miną siadła obok swojego męża. Hermiona poszła w
jej ślady i zajęła miejsce obok Ginny.
Dyrektor wstał i wszystkie
rozmowy ucichły.
—
Jesteśmy już wszyscy, więc możemy rozpocząć. Pierwszą ważną sprawą są nowi
członkowie Zakonu. Wstańcie moi drodzy!
Wszyscy nowi podnieśli się z
miejsca. Dumbledore uśmiechnął się do nich i z powagą w głosie rzekł:
— Złożycie
teraz Wieczystą Przysięgę. Macie ostatnią szanse żeby się wycofać. Czy któreś
chce to zrobić?
Wszyscy
oprócz Nevila cicho zaprzeczyli. Chłopak po chwili wahania dołączył do
pozostałych. Hermiona uśmiechnęła się do Gryfona ciepło, żeby dodać mu otuchy.
Wiedziała jak ciężko było mu przystąpić do tej elitarnej organizacji i
rozumiała strach. Wiedziała, że chłopak nie bał się o siebie tylko o to, że nie
będzie umiał pomóc gdy będzie taka potrzeba. Miała dokładnie takie same
rozterki…
—
Wyjmijcie różdżki i powtórzcie za mną — przerwał jej rozmyślania dyrektor. —
Stając się członkiem Zakonu uroczyście przysięgam dochować jego tajemnic i być
posłuszny poleceniom wydawanych przez kierujących tą organizacją. Zwolniony
jestem z przysięgi tylko wtedy gdy warzą się losy istnienia Zakonu albo
istnieje ryzyko wygrania wojny przez Voldemorta i przez jej dopełnienie może
się stać coś zagrażającego całej społeczności czarodziejów. Zobowiązuje się do
podjęcia różnych działań pomocnych Zakonowi i nie będę się wahał przypłacić
życiem dla dochowania przysięgi.
Przy
ostatnim zdaniu pani Weasley cicho jęknęła. Nikt nie zwrócił jednak na nią
uwagi. Młodzi wyciągnęli różdżki przed siebie i cicho powtórzyli słowa
przysięgi. Na ich koniec z ich różdżek błysnęło białe światło, które niczym
fala owinęło się o różdżkę Dumbledora. Hermiona znała inną wersje składania
Wieczystej Przysięgi, więc się nieco zdziwiła. Stwierdziła, że musi o tym
kiedyś poczytać.
—
Możecie usiąść. Teraz przejdziemy do spraw Zakonu. Severusie, mógłbyś? — spytał
dyrektor profesora Snape’a, który niechętnie kiwnął głową.
Hermiona
pochyliła się lekko do przodu w geście wyczekiwania. Niecierpliwiła się, bo
mimo wszystko chciała wiedzieć o co chodzi. Spojrzała na Nietoperza, jak to
lubili go nazywać uczniowie i znów sobie przypomniała rannego. Skrzywiła się i
była prawie pewna, że już zawsze ten mężczyzna będzie jej przypominał ten
nieszczęśliwy incydent. Starała się jednak na razie skupić i żal oraz złość na
siebie odłożyć na później gdy będzie sam na sam ze swoim łóżkiem.
Snape
podniósł się z miejsca i nie patrząc na nikogo konkretnie zaczął mówić:
— Jak wiecie dzisiaj znów był atak na członków
Zewnętrznego Kręgu Zakonu. Zginęło dwadzieścia osób…
Jego
przemówienie przerwały nerwowe szepty.
— Severusie znowu? — spytał głośno wyraźnie zasmucony i
zdenerwowany Lupin.
Hermiona
poczuła się strasznie. Tyle osób dzisiaj zginęło podczas gdy ona przejmowała
się głupimi Eliksirami. Poza tym to „znowu” Lupina mogło oznaczać tylko jedno …
Ofiar było znacznie więcej. Dziewczyna zbladła.
—
Przecież powiedziałem — warknął Snape w odpowiedzi.
—
Kto zginął? — zapytała poważnie profesor McGonagal.
Nietoperz
wymienił nazwiska. Po twarzach starszych członków Zakonu zaczęły płynąć łzy.
Widać było, że w gronie umarłych byli ich przyjaciele. Hermiona jednak nie
znała żadnej z osób.
—
Poza tym pozostali zostali przeniesieni do świętego Munga. Anthony Chase nie
został wyleczony z czarno magicznej klątwy i jest niezdatny do pracy w Zakonie —
kontynuował Snape.
Hermionie
zrobiło się słabo. Modliła się w duchu aby nie powiedział kto jest za to
odpowiedzialny. Wszyscy, którzy musieli o tym wiedzieć już wiedzieli. Ona
będzie przez to tylko jeszcze bardziej upokorzona i ciężej jej będzie zachować
spokój ducha przy pozostałych. Przecież i tak już musiała powstrzymywać się aby
nie płakać! Nie chodziło tu o żal, że ona zrobiła coś źle, ale o stan tego biednego
człowieka. Czuła się odpowiedzialna za to, że będzie kaleką do końca życia…
—
Co mu się stało? Czemu nie może zostać wyleczony? — spytała zdziwiona Tonks.
—
Bo zajął się nim ktoś kto się zna na specyfice czarno magicznej czym przyczynił
się do jego teraźniejszego stanu — odrzekł Snape złośliwie się uśmiechając.
Znów zaczęły się szepty. Hermiona myślała, że
zapadnie się zaraz pod ziemie. Chciała
stąd uciec, przysiąść w jakimś ciemnym kącie i po prostu zapłakać.
—
Kto to zrobił? — zapytał w końcu wściekle Moody.
Przez
chwile wszyscy milczeli. Nietoperz już otwierał buzie by wyrzec słowa
obciążające Gryfonkę, gdy dziewczyna
podniosła się z miejsca i powiedziała żałośnie:
—
To ja.
Hermiona
czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Większość z nich jakby
niedowierzała, ale na twarzy Moody’ego pozostał wciąż ten sam wyraz
wściekłości, natomiast Snape wyglądał jakby się tym wcale nie przejął. Jedynie
nikły uśmiech zdradzał, że cieszy się z niepowodzenia dziewczyny z domu Lwa.
—
To ja?! I tylko tyle!? — zagrzmiał Moody również wstając.
—
Alastorze starczy! — powiedział poważnie dyrektor przywołując mężczyznę do
porządku. — Hermiona chciała pomóc i jakby nie zrobiła tego co zrobiła Anthony
już by nie żył. Wróćmy do właściwych spraw Zakonu.
Moody usiadł mrucząc jakieś przekleństwa pod nosem.
Nikt jednak nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Co jakiś czas Hermiona
widziała, że zgromadzeni ludzie na nią zerkają. Czuła się bardzo źle z tym
wszystkim. Spuściła głowę i pozwoliła sobie na jedną, samotną łzę, którą zaraz
otarła dłonią.
Dumbledore
dał ręką znak Snape’owi aby kontynuował.
—
Mamy coraz więcej strat i coraz mniej udanych misji. Voldemort przygotowuje
siły do ostatecznego starcia. Co prawda przybyło nam kilku nowych członków, ale
myślę, że nie możemy ich wykorzystać na nic innego, jak tylko na przynętę dla
Śmierciożerców…
—Severusie!
— krzyknęła oburzona pani Weasley.
—
Musimy, więc zdobyć nieco nowych
sprzymierzeńców – dokończył zdanie Postrach Hogwartu nie zwracając uwagi na
mamę rudzielców.
—
Możesz usiąść Severusie — powiedział dyrektor, wstając. — Musimy zdobyć nowych
sprzymierzeńców. Zrobimy to przez wakacje, gdy nasi nowi członkowie nie chodzą
do szkoły…
— Ty
chyba nie chcesz ich posłać na misje?! — krzyknęła przerażona pani Weasley.
—Tak,
chce i zrobię to. Jednak pójdą z doświadczonymi członkami Zakonu. Nie bój się
Molly nic im nie będzie – powiedział pocieszająco dyrektor i kontynuował — Na
grupy porozdzielam was osobno, wzywając was po kolei. W ciągu najbliższego
tygodnia będziecie wiedzieć do kogo jesteście przydzieleni. Czy ktoś ma dla
mnie jakieś nowe informacje?
Przez
chwile panowała zupełna cisza.
— Skoro
nikt nie ma nic do powiedzenia to możemy już zakończyć spotkanie — powiedział z
wyraźnym zadowoleniem dyrektor.
Powoli
wszyscy zaczęli się podnosić. Widać było ulgę, że spotkanie nie przeciągało się.
Hermiona pamiętała jak nieraz dorośli siedzieli na takim spotkaniu po dwie
godziny, tymczasem to trwało niecałe pół godziny. Powoli wraz z innymi
skierowała się do wyjścia z salonu.
— Panno
Granger! — usłyszała nagle głos Dumbledora.
Zatrzymała
się w pół kroku i odwróciła się. Wiedziała o co chodzi i bała się. Nie
wiedziała co naprawdę dyrektor myśli o jej nieudolnym leczeniu. Zostali sami w
pokoju. Podeszła bliżej.
— O co
chodzi? — spytała powoli.
—
Hermiono chciałem Cię o coś poprosić — westchnął dyrektor.
— Tak? —
spytała nie rozumiejąc Hermiona. Spodziewała się kazania, a tymczasem…
— Wiem
co się dzisiaj stało i proszę nie przejmuj się tym. Będziesz nam potrzebna
skupiona i pełna sił do działania…
— Ale
jak mam się tym nie przejmować?! Ja zniszczyłam życie temu człowiekowi — Hermiona
łamała się i po chwili po jej policzkach spływały łzy.
Dyrektor
położył na jej ramieniu swoją dłoń i spojrzał jej w oczy.
—
Hermiono to jest wojna. Trzeba ponieść pewne ofiary. Ty teraz powinnaś być
pomocą dla Harry’ego. Nie możesz sobie pozwolić na rozproszenie! To dla
większego dobra…
Hermiona
przez chwilę nie wierzyła w słowa Dumbledora. Dla większego dobra?! Pewne
ofiary?! I to powiedział człowiek, którego tak bardzo szanowała… Nie miała
jednak sił żeby się kłócić. Po prostu skinęła głową i wybiegła z pomieszczenia.
Parę
sekund później leżała już w swoim łóżku wypłakując się w poduszkę. Wątpiła by
ktokolwiek w tym momencie ją zrozumiał. Zmęczona smutkiem i bólem wkrótce zasnęła, aby w sennych koszmarach widzieć twarz mężczyzny, któremu odebrała nadzieje
na lepsze jutro...___________________________________________________________________________________________
Wybrałam zły czas na złożenie bloga. Rozdziały będą się pojawiać, ale bardzo nieregularnie. To nie chodzi o to, że nie chce pisać, albo, że mam słomiany zapał, ale po prostu po ludzku nie mam czasu!
Pierwszy miesiąc szkoły, a ja już padam na nos. Dosłownie. Po prostu wracam odrabiam lekcje i idę spać wdzięczna, że ktoś wymyślił coś takiego jak łóżko. Po prostu ostatnio grawitacja wokół właśnie tego mebla wynosi ∞ .
W szkole siedzę po 10 godzin, a i nieraz dłużej. Ponadto uczę się jeszcze na konkurs z chemii jakby kogoś to interesowało. Dodatkowo nasza kochana pani od geografii pyta z tego co było pod koniec drugiej klasy i kazała powtórzyć sobie "parę" rzeczy z kl.1 - co u niej oznacza "nauczcie się wszystkiego" (kto normalny pamięta kiedy były jakie fałdowania?! I jakie są typy wybrzeży? Tak właściwie – po co mi to?). Jeszcze z fizyki w przyszłym tygodniu pan pyta 2 lat, a zdążyliśmy zrobić podręczniki na 3 lata (bo wszyscy kochają prawa fizyki i wzory...). Dodatkowo dochodzi jeszcze sześć innych wspaniałych przedmiotów, o których nauczyciele prowadzący myślą że ich konkretny jest najważniejszy.Bo nie ma jak 2 testy i 3 kartkówki w jeden dzień. :/ Nie mam czasu nawet na to żeby coś u zjeść w ciągu dnia, więc wybaczcie.
Poza tym mam też rodzinę, przyjaciół, znajomych itd. Nie jestem tylko nickiem z bloggera. Ostatnio nawet dla najbliższych mam mało czasu.
Drogi Anonimie, któryś napisał cytuje: "Dzięki wielkie za nowy rozdział, którego nie ma". Przepraszam. Naprawdę szczerze przepraszam. W sumie ucieszył mnie Twój komentarz, bo wiem że ktoś szczerze interesuje się moimi wypocinami. Wiem, że obiecywałam wcześniej. Tak, mogę zwalić winę na moich nauczycieli, ale cóż winna jestem tyko i wyłącznie ja. Mogłam zostawić czytanie Quo Vadis, albo szybciej się czegoś nauczyć, bez ociągania i napisać coś. Tak też zrobiłam i niestety wyszło jak wszyło tzn. mało ciekawie. Jednak zabolało mnie to, że jestem taka niesłowna. Nienawidzę pustych obietnic, a wiem, że mocno zawiniłam obiecując rozdział wcześniej.Wybacz mi więc, albowiem jestem tylko człowiekiem.
Mam nadzieje, że w przyszłym czasie napisze coś bardziej konstruktywnego i ciekawszego niż to co widzicie na górze. To jest na razie wstęp do mojej własnej, indywidualnej historii.
Pozdrawiam i dziękuje wszystkim za komentarze spod ostatnich rozdziałów,
Sheila
Poza tym mam też rodzinę, przyjaciół, znajomych itd. Nie jestem tylko nickiem z bloggera. Ostatnio nawet dla najbliższych mam mało czasu.
Drogi Anonimie, któryś napisał cytuje: "Dzięki wielkie za nowy rozdział, którego nie ma". Przepraszam. Naprawdę szczerze przepraszam. W sumie ucieszył mnie Twój komentarz, bo wiem że ktoś szczerze interesuje się moimi wypocinami. Wiem, że obiecywałam wcześniej. Tak, mogę zwalić winę na moich nauczycieli, ale cóż winna jestem tyko i wyłącznie ja. Mogłam zostawić czytanie Quo Vadis, albo szybciej się czegoś nauczyć, bez ociągania i napisać coś. Tak też zrobiłam i niestety wyszło jak wszyło tzn. mało ciekawie. Jednak zabolało mnie to, że jestem taka niesłowna. Nienawidzę pustych obietnic, a wiem, że mocno zawiniłam obiecując rozdział wcześniej.Wybacz mi więc, albowiem jestem tylko człowiekiem.
Mam nadzieje, że w przyszłym czasie napisze coś bardziej konstruktywnego i ciekawszego niż to co widzicie na górze. To jest na razie wstęp do mojej własnej, indywidualnej historii.
Pozdrawiam i dziękuje wszystkim za komentarze spod ostatnich rozdziałów,
Sheila