Muzyka

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 3, krótka informacja i przeprosiny

Rozdział dedykuje Anonimowi, 
którego przepraszam w informacji pod rozdziałem...

"Nawet własny ból nie jest tak ciężki   jak ból z kimś współodczuwany,   ból za kogoś, dla kogoś, zwielokrotniony przez wyobraźnię"   Milan Kundera

Dziewczyny zasiadły do stołu. Hermiona zauważyła, że wszyscy unikali z nią kontaktu wzrokowego. Nikt też nie poruszył tematu poszkodowanego. Gryfonka dowiedziała się jedynie, że w międzyczasie ranni zostali przeniesieni do św. Munga.
Hermiona, starając zachowywać się naturalnie, wzięła kromkę i poczęła ją smarować masłem, udając że słucha rozmowy podekscytowanych przyjaciół. Przez cały czas była mowa tylko i wyłącznie o Zakonie. Dziewczyna nie słuchała jednak wywodów na temat, jak to teraz się przydadzą. Sama czuła, że jej zapał opadł, gdy zdała sobie sprawę, jakie błędy może popełnić będąc członkinią Zakonu. To może niejednokrotnie kosztować czyjeś zdrowie bądź życie. Hermiona myśląc o tym fakcie wiedziała, że za każdym razem gdy będzie podejmować jakąkolwiek decyzje jej umysł będzie odtwarzał twarz rannego, którego skazała na coś w rodzaju mugolskiej padaczki. Westchnęła jedynie. Chwile później napotkała pytający wzrok Ginny, na co jedynie machnęła dyskretnie ręką. Nie chciała denerwować przyjaciółki. Odwróciła się od rudowłosej i zaczęła pochłaniać swoją kanapkę.
Stres i adrenalina spowodowały u niej zmęczenie i głód. Jedną z tych potrzeb po chwili zaspokoiła, a co do drugiej to czekała ją jeszcze przeprawa przez spotkanie Zakonu. Mimo tego, że ciążyły jej powieki wrodzona ciekawość wprost domagała się rozwiązania zagadki, którą była rozmowa dyrektora z profesorem Snape'm. Na myśl o nauczycielu wykrzywiła usta w smutnym grymasie, przypominając sobie jego gorzkie, ale prawdziwe słowa.
 Z zamyślenia wyrwała ją pani Weasley prosząc o pomoc w posprzątaniu ze stołu. Hermiona od razu zerwała się z krzesła i paroma przydatnymi zaklęciami poznosiła talerze do kuchni. Następnie zmyła naczynia, powycierała je i ułożyła ładnie w odpowiednich miejscach. Przynajmniej tak mogła odwdzięczyć się kobiecie za możliwość zamieszkania w Norze podczas wakacji. Przy robieniu  poszczególnych czynności usłyszała zgiełk dobiegający z salonu, oznaczający przybycie członków Zakonu. Nie myliła się. Gdy skończyła porządkować w milczeniu wkroczyła z panią Weasley do powiększonego już pomieszczenia.  
Szafę transmutowano w wielki stół przy którym siedziało sporo znajomych jej osób. Byli tu wszyscy nauczyciele uczący w Hogwarcie, Lupin, Tonks oraz Moody . Zauważając nauczyciela Eliksirów wzdrygnęła się przypominając sobie wydarzenia dzisiejszego dnia. Szybko jednak otrząsnęła się, znów się rozglądając. Przy stole siedzieli również nowicjusze.
Zauważyła głupie uśmiechy swoich kolegów i koleżanek, którzy wraz z nią za chwile mieli zostać przyjęci do Zakonu. Do ich grona dołączyła także Luna, Nevile, Lavender, Parvati, Dean, Seamus, Ernie Macmillan, Justyn Finch-Fletchley, Hanna Abbott oraz Lee Jordan – czyli praktycznie rzecz biorąc prawie cała Gwardia Dumbledora. Hermiona kątem oka popatrzyła na panią Weasley, która gdy zobaczyła te wszystkie „dzieciaki” o mało nie zemdlała na miejscu. Gryfonka uśmiechnęła się na moment widząc wściekłe spojrzenie mamy rudzielców posłane dyrektorowi, który jedynie uśmiechnął się promieniście, tym samym jeszcze bardziej rozjuszając kobietę. Ta jednak nic nie powiedziała i z obrażoną miną siadła obok swojego męża. Hermiona poszła w jej ślady i zajęła miejsce obok Ginny.
Dyrektor wstał i wszystkie rozmowy ucichły.
— Jesteśmy już wszyscy, więc możemy rozpocząć. Pierwszą ważną sprawą są nowi członkowie Zakonu. Wstańcie moi drodzy!
Wszyscy nowi podnieśli się z miejsca. Dumbledore uśmiechnął się do nich i z powagą w głosie rzekł:
— Złożycie teraz Wieczystą Przysięgę. Macie ostatnią szanse żeby się wycofać. Czy któreś chce to zrobić?
Wszyscy oprócz Nevila cicho zaprzeczyli. Chłopak po chwili wahania dołączył do pozostałych. Hermiona uśmiechnęła się do Gryfona ciepło, żeby dodać mu otuchy. Wiedziała jak ciężko było mu przystąpić do tej elitarnej organizacji i rozumiała strach. Wiedziała, że chłopak nie bał się o siebie tylko o to, że nie będzie umiał pomóc gdy będzie taka potrzeba. Miała dokładnie takie same rozterki…
— Wyjmijcie różdżki i powtórzcie za mną — przerwał jej rozmyślania dyrektor. ­— Stając się członkiem Zakonu uroczyście przysięgam dochować jego tajemnic i być posłuszny poleceniom wydawanych przez kierujących tą organizacją. Zwolniony jestem z przysięgi tylko wtedy gdy warzą się losy istnienia Zakonu albo istnieje ryzyko wygrania wojny przez Voldemorta i przez jej dopełnienie może się stać coś zagrażającego całej społeczności czarodziejów. Zobowiązuje się do podjęcia różnych działań pomocnych Zakonowi i nie będę się wahał przypłacić życiem dla dochowania przysięgi.
Przy ostatnim zdaniu pani Weasley cicho jęknęła. Nikt nie zwrócił jednak na nią uwagi. Młodzi wyciągnęli różdżki przed siebie i cicho powtórzyli słowa przysięgi. Na ich koniec z ich różdżek błysnęło białe światło, które niczym fala owinęło się o różdżkę Dumbledora. Hermiona znała inną wersje składania Wieczystej Przysięgi, więc się nieco zdziwiła. Stwierdziła, że musi o tym kiedyś poczytać.
— Możecie usiąść. Teraz przejdziemy do spraw Zakonu. Severusie, mógłbyś? — spytał dyrektor profesora Snape’a, który niechętnie kiwnął głową.
Hermiona pochyliła się lekko do przodu w geście wyczekiwania. Niecierpliwiła się, bo mimo wszystko chciała wiedzieć o co chodzi. Spojrzała na Nietoperza, jak to lubili go nazywać uczniowie i znów sobie przypomniała rannego. Skrzywiła się i była prawie pewna, że już zawsze ten mężczyzna będzie jej przypominał ten nieszczęśliwy incydent. Starała się jednak na razie skupić i żal oraz złość na siebie odłożyć na później gdy będzie sam na sam ze swoim łóżkiem.
                Snape podniósł się z miejsca i nie patrząc na nikogo konkretnie zaczął mówić:
 — Jak wiecie dzisiaj znów był atak na członków Zewnętrznego Kręgu Zakonu. Zginęło dwadzieścia osób…
                Jego przemówienie przerwały nerwowe szepty.
                — Severusie znowu? — spytał głośno wyraźnie zasmucony i zdenerwowany Lupin.
                Hermiona poczuła się strasznie. Tyle osób dzisiaj zginęło podczas gdy ona przejmowała się głupimi Eliksirami. Poza tym to „znowu” Lupina mogło oznaczać tylko jedno … Ofiar było znacznie więcej. Dziewczyna zbladła.
                — Przecież powiedziałem — warknął Snape w odpowiedzi.
                — Kto zginął? — zapytała poważnie profesor McGonagal.
                Nietoperz wymienił nazwiska. Po twarzach starszych członków Zakonu zaczęły płynąć łzy. Widać było, że w gronie umarłych byli ich przyjaciele. Hermiona jednak nie znała  żadnej z osób.
                — Poza tym pozostali zostali przeniesieni do świętego Munga. Anthony Chase nie został wyleczony z czarno magicznej klątwy i jest niezdatny do pracy w Zakonie — kontynuował Snape.
                Hermionie zrobiło się słabo. Modliła się w duchu aby nie powiedział kto jest za to odpowiedzialny. Wszyscy, którzy musieli o tym wiedzieć już wiedzieli. Ona będzie przez to tylko jeszcze bardziej upokorzona i ciężej jej będzie zachować spokój ducha przy pozostałych. Przecież i tak już musiała powstrzymywać się aby nie płakać! Nie chodziło tu o żal, że ona zrobiła coś źle, ale o stan tego biednego człowieka. Czuła się odpowiedzialna za to, że będzie kaleką do końca życia…
                ­— Co mu się stało? Czemu nie może zostać wyleczony? — spytała zdziwiona Tonks.
                — Bo zajął się nim ktoś kto się zna na specyfice czarno magicznej czym przyczynił się do jego teraźniejszego stanu — odrzekł Snape złośliwie się uśmiechając.
                 Znów zaczęły się szepty. Hermiona myślała, że zapadnie się zaraz pod ziemie.  Chciała stąd uciec, przysiąść w jakimś ciemnym kącie i po prostu zapłakać.
                — Kto to zrobił? — zapytał w końcu wściekle Moody.
                Przez chwile wszyscy milczeli. Nietoperz już otwierał buzie by wyrzec słowa obciążające Gryfonkę, gdy dziewczyna  podniosła się z miejsca i powiedziała żałośnie:
                — To ja.
                Hermiona czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Większość z nich jakby niedowierzała, ale na twarzy Moody’ego pozostał wciąż ten sam wyraz wściekłości, natomiast Snape wyglądał jakby się tym wcale nie przejął. Jedynie nikły uśmiech zdradzał, że cieszy się z niepowodzenia dziewczyny z domu Lwa.
                — To ja?! I tylko tyle!? — zagrzmiał Moody również wstając.
                — Alastorze starczy! — powiedział poważnie dyrektor przywołując mężczyznę do porządku. — Hermiona chciała pomóc i jakby nie zrobiła tego co zrobiła Anthony już by nie żył. Wróćmy do właściwych spraw Zakonu.
Moody usiadł mrucząc jakieś przekleństwa pod nosem. Nikt jednak nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Co jakiś czas Hermiona widziała, że zgromadzeni ludzie na nią zerkają. Czuła się bardzo źle z tym wszystkim. Spuściła głowę i pozwoliła sobie na jedną, samotną łzę, którą zaraz otarła dłonią.
Dumbledore dał ręką znak Snape’owi aby kontynuował.
                ­— Mamy coraz więcej strat i coraz mniej udanych misji. Voldemort przygotowuje siły do ostatecznego starcia. Co prawda przybyło nam kilku nowych członków, ale myślę, że nie możemy ich wykorzystać na nic innego, jak tylko na przynętę dla Śmierciożerców…
—Severusie! — krzyknęła oburzona pani Weasley.
                — Musimy, więc  zdobyć nieco nowych sprzymierzeńców – dokończył zdanie Postrach Hogwartu nie zwracając uwagi na mamę rudzielców.
                — Możesz usiąść Severusie — powiedział dyrektor, wstając. — Musimy zdobyć nowych sprzymierzeńców. Zrobimy to przez wakacje, gdy nasi nowi członkowie nie chodzą do szkoły…
— Ty chyba nie chcesz ich posłać na misje?! — krzyknęła przerażona pani Weasley.
—Tak, chce i zrobię to. Jednak pójdą z doświadczonymi członkami Zakonu. Nie bój się Molly nic im nie będzie – powiedział pocieszająco dyrektor i kontynuował — Na grupy porozdzielam was osobno, wzywając was po kolei. W ciągu najbliższego tygodnia będziecie wiedzieć do kogo jesteście przydzieleni. Czy ktoś ma dla mnie jakieś nowe informacje?
Przez chwile panowała zupełna cisza.
— Skoro nikt nie ma nic do powiedzenia to możemy już zakończyć spotkanie — powiedział z wyraźnym zadowoleniem dyrektor.
Powoli wszyscy zaczęli się podnosić. Widać było ulgę, że spotkanie nie przeciągało się. Hermiona pamiętała jak nieraz dorośli siedzieli na takim spotkaniu po dwie godziny, tymczasem to trwało niecałe pół godziny. Powoli wraz z innymi skierowała się do wyjścia z salonu.
— Panno Granger! — usłyszała nagle głos Dumbledora.
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła się. Wiedziała o co chodzi i bała się. Nie wiedziała co naprawdę dyrektor myśli o jej nieudolnym leczeniu. Zostali sami w pokoju. Podeszła bliżej.
— O co chodzi? — spytała powoli.
— Hermiono chciałem Cię o coś poprosić — westchnął dyrektor.
— Tak? — spytała nie rozumiejąc Hermiona. Spodziewała się kazania, a tymczasem…
— Wiem co się dzisiaj stało i proszę nie przejmuj się tym. Będziesz nam potrzebna skupiona i pełna sił do działania…
­— Ale jak mam się tym nie przejmować?! Ja zniszczyłam życie temu człowiekowi — Hermiona łamała się i po chwili po jej policzkach spływały łzy.
                Dyrektor położył na jej ramieniu swoją dłoń i spojrzał jej w oczy.
                — Hermiono to jest wojna. Trzeba ponieść pewne ofiary. Ty teraz powinnaś być pomocą dla Harry’ego. Nie możesz sobie pozwolić na rozproszenie! To dla większego dobra…
                Hermiona przez chwilę nie wierzyła w słowa Dumbledora. Dla większego dobra?! Pewne ofiary?! I to powiedział człowiek, którego tak bardzo szanowała… Nie miała jednak sił żeby się kłócić. Po prostu skinęła głową i wybiegła z pomieszczenia.
                      Parę sekund później leżała już w swoim łóżku wypłakując się w poduszkę. Wątpiła by ktokolwiek w tym momencie ją zrozumiał. Zmęczona smutkiem i bólem wkrótce zasnęła, aby w sennych koszmarach widzieć twarz mężczyzny, któremu odebrała nadzieje na lepsze jutro...
___________________________________________________________________________________________
Wybrałam zły czas na złożenie bloga. Rozdziały będą się pojawiać, ale bardzo nieregularnie. To nie chodzi o to, że nie chce pisać, albo, że mam słomiany zapał, ale po prostu po ludzku nie mam czasu!

 Pierwszy miesiąc szkoły, a ja już padam na nos. Dosłownie. Po prostu wracam odrabiam lekcje i idę spać wdzięczna, że ktoś wymyślił coś takiego jak łóżko. Po prostu ostatnio grawitacja wokół właśnie tego mebla wynosi  .

W szkole siedzę po 10 godzin, a i nieraz dłużej. Ponadto uczę się jeszcze na konkurs z chemii jakby kogoś to interesowało. Dodatkowo nasza kochana pani od geografii pyta z tego co było pod koniec drugiej klasy i kazała powtórzyć sobie "parę" rzeczy z kl.1 - co u niej oznacza "nauczcie się wszystkiego" (kto normalny pamięta kiedy były jakie fałdowania?! I jakie są typy wybrzeży? Tak właściwie – po co mi to?). Jeszcze z fizyki w przyszłym tygodniu pan pyta 2 lat, a zdążyliśmy zrobić podręczniki na 3 lata (bo wszyscy kochają prawa fizyki i wzory...). Dodatkowo dochodzi jeszcze sześć innych wspaniałych przedmiotów, o których nauczyciele prowadzący myślą że ich konkretny jest najważniejszy.Bo nie ma jak 2 testy i 3 kartkówki w jeden dzień. :/  Nie mam czasu nawet na to żeby coś u zjeść w ciągu dnia, więc wybaczcie.

Poza tym mam też rodzinę, przyjaciół, znajomych itd. Nie jestem tylko nickiem z bloggera. Ostatnio nawet dla najbliższych mam mało czasu. 


Drogi Anonimie, któryś napisał cytuje: "Dzięki wielkie za nowy rozdział, którego nie ma". Przepraszam. Naprawdę szczerze przepraszam. W sumie ucieszył mnie Twój komentarz, bo wiem że ktoś szczerze interesuje się moimi wypocinami. Wiem, że obiecywałam wcześniej. Tak, mogę zwalić winę na moich nauczycieli, ale cóż winna jestem tyko i wyłącznie ja. Mogłam zostawić czytanie Quo Vadis, albo szybciej się czegoś nauczyć, bez ociągania i napisać coś. Tak też zrobiłam i niestety wyszło jak wszyło tzn. mało ciekawie. Jednak zabolało mnie to, że jestem taka niesłowna. Nienawidzę pustych obietnic, a wiem, że mocno zawiniłam obiecując rozdział wcześniej.Wybacz mi więc, albowiem jestem tylko człowiekiem.  


Mam nadzieje, że w przyszłym czasie napisze coś bardziej konstruktywnego i ciekawszego niż to co widzicie na górze. To jest na razie wstęp do mojej własnej, indywidualnej historii.


Pozdrawiam i dziękuje wszystkim  za komentarze spod ostatnich rozdziałów,

Sheila

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 2

 Rozdział dedykuje blogowiczką: Tora no Hana i Astria, które jako pierwsze skomentowały mój blog. 

         "Na wojnie ten wygrywa,
kto najmniej błędów popełnia."   
Napoleon Bonaparte

 Radość z jaką przyjęli informacje osłabła gdy usłyszeli krzyk pana Wesley’a dobiegający z salonu.  Śmiechy natychmiast ucichły i nie odzywając się słowem wszyscy jak najszybciej pobiegli zobaczyć co się dzieje. Gdy Hermiona weszła do znajomego pomieszczenia musiała zakryć usta żeby nie wrzasnąć. Zorientowała się, że jej przyjaciele zareagowali podobnie. Jeden z rannych, których przenieśli do domu, dostał jakiegoś dziwnego ataku, który Pan Weasley bezskutecznie próbował przerwać.  Cały się trząsł, a z ust wyciekała mu piana i krew. Mięśnie miał w nienaturalny sposób napięte, a głowę odchylił do tyłu.  Z jego gardła wydobywał się charkot. Tata rudzielców rzucał zaklęcia, które widocznie były za słabe. Mężczyzna sam trząsł się z przerażenia.
                — Niech ktoś pójdzie po Molly. Ona lepiej zna się na uzdrawianiu. — powiedział drżącym głosem.
                Stali przez chwilę nie wiedząc co zrobić. Hermiona po raz kolejny w życiu nie wiedziała jak się zachować, a zdarzało jej się to nader rzadko. To co się działo temu mężczyźnie było przerażające. Stała tak w bezruchu, a panika narastała. W jej oczach pojawiły się łzy. Przecież on umrze! – pomyślała.  Ta myśl dała jej siłę, aby działać.  Po chwili jej chłodna logika i umiejętność myślenia powróciły.
Omiotła wzrokiem przyjaciół.  Na ich twarzach malował się strach. Nie dziwiła się im się w końcu sama przeżyła szok widząc co się dzieje. Musieli jednak działać. Nie mogła pozwolić na zwłokę.
— Ron, Harry biegnijcie po panią Weasley! Szybko. Ja zajmę się tym mężczyzną — starała się brzmieć pewnie, lecz nie mogła powstrzymać drżenia głosu.
Chłopcy widocznie otrząsnęli się i po chwili już ich nie było w pomieszczeniu. Hermiona przestąpiła dwa kroki w stronę sofy na której leżał ranny.
— Penie Weasley, czytałam nieco o uzdrawianiu. Mogę pomóc… — zaczęła się szybko tłumaczyć, a on jedynie skinął głową i odsunął się pozwalając jej działać.
Hermiona przystąpiła do uleczania. Rzuciła zaklęcia sprawdzające. Zmarszczyła nieznacznie brwi. Wykryła dziwne wibrowanie magii w ciele mężczyzny. Jakaś wyjątkowo paskudna klątwa, która wręcz wtopiła się w jego jaźń. Czarna magia. Dziewczyna nie miała z nią wiele wspólnego, bo wszystkie zaklęcia, które się wywodziły z tej dziedziny wprawiały ją w obrzydzenie. Dlatego też nie wiedziała teraz jak to powstrzymać. Zajęcia z OpCM nie przygotowały jej na coś takiego. Mało było mowy o łamaniu uroków czarno magicznych. Zwykle żeby coś takiego zrobić potrzeba było również użyć  zaklęcia, które z pewnością wykraczało poza białą magię. Tyle, że dziewczyna miała problem, bo diagnoza, którą dostała po rzuceniu paru przydatnych czarów, wyraźnie mówiła, że nie ma wiele czasu. Parę minut i mężczyzna umrze. Serce nie wytrzyma i pęknie. Jedyne co mogła zrobić to spróbować zneutralizować klątwę, pozostawiając ją jednak w ciele rannego. Tutaj przydała się znajomość paru uroków z książek wykraczających poza materiał. Myśli dziewczyny całkowicie skupione były na stanie mężczyzny. Poczuła, że klątwa powoli blokuje się.  Po chwili charkot ustał, a krew i piana przestały wypływać mu z ust. Mięśnie się rozluźniły.
Hermiona cofnęła się parę kroków i zmęczona opadła na krzesło. Uśmiechnęła się promiennie patrząc na mężczyznę. Udało się! Żyje! Dziewczyna chciała skakać ze szczęścia. Właśnie kogoś uratowała. Znów po jej policzkach popłynęły łzy. Tylko, że tym razem wzruszyła się ze szczęścia. Nie była pewna czy jej się uda. Po raz pierwszy zetknęła się z czymś o czym by tak mało wiedziała.
Odwróciła się w kierunku przyjaciół.  Na ich twarzach malowało się zdziwienie zmieszane z podziwem.
— Hermiono, ty… — zaczął pan Wesley, ale przerwała mu jego żona, która cała zdyszana z impetem wpadła do salonu.
— Co się stało? Gdzie poszkodowany?! — wykrzyczała przerażona rozglądając się nerwowo.
Harry i Ron, którzy weszli tuż za nią, spostrzegli mężczyznę z zatrzymanym atakiem i Hermione siedzącą tuż przy nim. Popatrzyli pytającym wzrokiem po otoczeniu.
— Hermiona zareagowała — wyjaśnił spokojnie  Pan Weasley, uśmiechając się. — To dzięki niej on jeszcze żyje.
— Chwała Merlinowi! — stwierdziła jego żona również wyraźnie uspokajając się. Po chwili zwróciła się do dziewczyny — Hermiono jesteś naprawdę wspaniała!
— Dziękuje pani Weasley — Hermiona się zarumieniła. — Ja nic takiego nie zrobiłam…
— Nie bądź taka skromna! W końcu ja nie potrafiłem nad tym zapanować. Jesteś bardzo zdolną czarownicą — stwierdził Pan Weasley.
— To tylko trochę książek — odparła Hermiona, a Ginny pokiwała głową.
— Moi rodzice naprawdę mają racje. Zasłużyłaś sobie na te pochwały — rzekła poważnie rudowłosa.
Hermiona nie uważała jednak się za jakąś wspaniałą. Trochę wiedzy, którą zresztą lubiła zdobywać, i tyle. Nie było w tym nic mistrzowskiego. Szczególnie, że nie powstrzymała klątwy.
— Cóż… W takim razie jeszcze raz dziękuje. Tylko, że… Ja nie złamałam klątwy. Potrzeba do tego głębokiej znajomości czarnej magii, czego ja niestety nie posiadam. Trzeba sprowadzić kogoś kto się na tym nieco zna — powiedziała spokojnym tonem.
Państwo Weasley przybrali zamyślone miny.
— Trzeba posłać po Severusa — zawyrokowała mama rudzielców.
— Tak, masz racje. Zaraz po niego pójdę — to mówiąc, Pan Weasley, nie zastanawiając się dużej, podszedł do kominka, wyszarpał z małej sakiewki garść groszku Fiuu, który wrzucił do paleniska. Następnie szepnął szybko „Hogwart” i zniknął w płomieniach.
— Co w takim razie zrobiłaś? — spytała dociekliwie Pani Weasley. — Jak powstrzymałaś ten atak?
— Zablokowałam klątwę, nie usuwając jej. Jednak jeśli się jej nie pozbędzie to będzie nawracać. Ja jednak nie potrafię tego zrobić — powiedziała zmieszana.
— Ty nie potrafisz czego zrobić? — Ron wybałuszył na nią oczy ze zdziwienia.
Hermiona jedynie wywróciła oczyma.
— Wyobraź sobie Ron, że jestem człowiekiem, a nie Bogiem. Mam prawo czegoś nie wiedzieć. Poza tym skąd mam znać czarną magię, co? — powiedziała unosząc jedna brew do góry.
— No tak. Masz racje — mruknął pod nosem.
Harry się zaśmiał.
— A jednak dożyłem dnia, w którym usłyszałem od ciebie Hermiono, że czegoś jednak nie umiesz — stwierdził Chłopiec Który Przeżył.
— Pewnie czekałeś z utęsknieniem? — Hermiona również się zaśmiała.
Harry nie zdążył odpowiedzieć, bo z kominka wyłonił się Naczelny Postrach Hogwartu i Pan Weasley. Snape rozglądnął się po otoczeniu. Jak zwykle jego twarz wykrzywiona była w znanym wszystkim grymasie.
— Który to? — warknął nieprzyjemnie.
— Tamten — rzekła spokojnie Pan Weasley, uśmiechając się do Snape i wskazując na rannego mężczyznę.
Profesor prychnął w odpowiedzi i powiewając swoimi czarnymi szatami podszedł do sofy. Hermiona miała bardzo dobry widok na to co robił z miejsca, w którym siedziała. Widziała jak rzucał przez chwilę jakieś niewerbalne zaklęcia, a po chwili odwrócił się do reszty.
— Który imbecyl go leczył?! — krzyknął.
Jej przyjaciele popatrzyli zdumieni po sobie. Nie wiedzieli o co chodzi. Hermona zbladła.
— To ja, panie profesorze — rzekła cicho.
Snape odwrócił się w jej kierunku. W jego czarnych oczach widniała złość zmieszana z pogardą co dziewczynę jeszcze bardziej przeraziło.
— Co zrobiłaś? — spytał cicho, lecz gniewnie.
— Ja… Ja zablokowałam klątwę — odpowiedziała strachliwie.
— Zablokowałaś?! Ty durna dziewucho! Spowodowałaś nieodwracalne zmiany! Nie da mu się usunąć tej klątwy! — wydarł się na nią, a jej oczy zaszkliły się od łez. — Przez Ciebie będzie żył jako kaleka! Te napady będą wracać. Jakbyś go nie dotykała byłoby wszystko w porządku, ale jak zawszę Panna Wiem To Wszystko musiała wykazać się swoją wiedzą, której wyraźnie nie posiada!  Teraz, Granger, żyj ze świadomością, że zniszczyłaś temu człowiekowi życie!
Hermionie drżała warga, a łzy spływały rzewnie po policzkach. Co ona zrobiła?!
— Severusie, ona chciała dobrze — szepnął Pan Weasley.
— Myślisz, że jego będą obchodziły jej intencje jak przez lata będzie musiał przeżywać tortury? — powiedział spokojnie Snape, a następnie ironicznie się uśmiechnął.
— Ale jakbym tego nie zrobiła pękłoby mu serce! — chciała się usprawiedliwić Hermiona.
— Może by było lepiej gdyby tak się stało!  — warknął. — Jakbyś pomyślała to poszłabyś od razu po mnie, albo po kogoś doświadczonego, a nie udawała, że wszystko potrafisz. Jesteś zarozumiałą, głupią dziewuchą!
Odwrócił się i szybko rzuci jakieś zaklęcia na pozostałych rannych. Nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Ciszę zakłócał jedynie płacz Hermiony.
Profesor  skończył diagnozować rannych. Nie odzywając się do nikogo, po chwili zniknął w płomieniach wracając do Hogwartu.
W tym momencie cała grupka jej przyjaciół podeszła by  pocieszyć Hermionę.
— Chciałaś dobrze — rzekła spokojnie Ginny.
Jednak dziewczyna zaniosła się jeszcze większym płaczem
— Hermiono on by już nie żył jakbyś mu nie pomogła  — stwierdził Harry, a ona odpowiedziała jedynie przecząco głowa.
— Sam nie wiedziałem co zrobić — powiedział Pan Weasley. — Ty nie chciałaś go skrzywdzić, tylko pomóc.
— Ale co go to będzie obchodzić skoro będzie przeze mnie latami cierpiał? — wyjąkała dziewczyna.
Wstała i przepychając się przez grupkę przyjaciół pobiegła do pokoju, który dzieliła z Ginny.  Chciała być sama. Zamknęła drzwi i położyła się na łóżku chowając twarz w poduszce.
Od tak dawna obiecywała sobie, że nie pozwoli aby ktoś cierpiał. Chciała pomagać, ratować od śmierci, a tymczasem zmarnowała czyjeś życie.  Co ona sobie właściwie myślała?  Że umie powstrzymać coś  na czym się w ogóle nie zna? Nic nie usprawiedliwiało jej uczynku. To czy miała dobre chęci, nie liczyło się. Ważne jest to co zrobiła. Na tę myśl Hermiona tylko jeszcze bardziej zapłakała.
Nagle usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Nie odwróciła się.
— Hermiono… —  usłyszała cichy głos Ginny, a następnie odgłos kroków.
Po chwili poczuła ciężar ręki rudowłosej na swoich plecach. Dziewczyna przykucnęła przy niej.
—  To nie Twoja wina. Uratowałaś mu życie — szepnęła jej przyjaciółka, gładząc ją po włosach w geście pocieszenia.
Hermiona podniosła się i otarła łzy.
—  Ginny, a co byś ty zrobiła jakby ktoś zrobił Cię kaleką? — powiedziała z powagą patrząc rudowłosej w oczy.
—  Nie wiem. Jednak gdybym wiedziała, że chciał mi ratować życie byłabym takiej osobie wdzięczna —  odparła.
Hermiona odwróciła wzrok i w zamyśleniu patrzyła na ścianę.
— Nie wiem czy masz rację czy nie. Jednak nikt nie zaprzeczy, że jestem winna — powiedziała spokojnie.
— Hermiono popatrz do kogo to mówisz. Do osoby, która otworzyła Komnatę Tajemnic. Przeze mnie parę uczniów, razem z tobą zresztą, zostało spetryfikowanych, a mogły nawet zostać zabite!  —  powiedziała ostro Ginny, próbując uświadomić Hermionie, że ta nie jest winna niczego.
— Ale ty byłaś nieświadoma! Manipulowano tobą! Nie zrobiłaś niczego naumyślnie! — stwierdziła Hermiona.
— A ty zrobiłaś to naumyślnie? — spytała spokojniej rudowłosa.
— No… nie — szepnęła panna Wiem To Wszystko.
— To proszę nie płacz już. Na dole są osoby, które martwią się o ciebie. Wiedzą, że chciałaś dobrze. Znają cię też na tyle, aby domyślić się, że będziesz teraz chodzącym wrakiem Hermiony Granger, którą będą męczyć niesłuszne wyrzuty sumienia. Weź się w garść —  powiedziała poważnie Weasley.
Hermiona natychmiast odkryła w tych słowach drugie dno. Martwiąc się o nią będą odsunięci od innych, ważniejszych spraw. Nie może teraz dać ponieść się emocją. Błąd może ją boleć wewnętrznie, ale nie powinna mieszać w to osób trzecich. Musi być silna. Być pomocą, a nie dodatkowym utrapieniem. Wiedziała, że Ginny nawet nie myślała, że jej słowa mogą być tak zrozumiane.  Ona sama tak je zinterpretowała i to nawet dobrze. Od razu przybrała pewny wyraz twarzy i pozwoliła sobie na nikły uśmiech.
— Masz rację. Dziękuje —  odparła jedynie, tuląc przyjaciółkę.
—  Nie ma sprawy —  szybko powiedziała tamta. —  Chodź już na kolacje. Mamy czterdzieści minut do naszego pierwszego zebrania.
Przez to wszystko dziewczynie całkiem wypadła z głowy myśl o Zakonie, a tym bardziej o tym jaka była głodna.
—  Musimy się pospieszyć —  stwierdziła i pociągnęła Ginny za rękę do wyjścia z pokoju.
Zeszły po schodach i niedługo potem znalazły się w kuchni wśród grona przyjaciół. Hermiona smutno się uśmiechnęła. Jednak starała się nie wyglądać na przygnębioną. Wydawało się, że wszyscy tu zgromadzeni widząc ją odetchnęli z ulgą. Mimo, że ich uspokoiła w środku czuła się okropnie. Najchętniej siedziałaby tam w pokoju  płakała z powodu własnej głupoty. Ale ona była Hermioną Granger. Nie pozwoli sobie na następny błąd. Będzie udawać pewną, aby nie pociągnąć następnych ofiar. Wiedziała bowiem, że każdy błąd na wojnie kosztuje czyjeś życie…
___________________________________________________________________________________________

Mam nadzieje, że rozdział się podobał. Proszę o komentarze i obserwacje. Fajnie by było wiedzieć czy ktoś to czyta. Ogólnie wyraźcie swoją opinie. Nawet skrytykujcie, abym wiedziała co w tym wszystkim poprawić. Dziękuje za każde napisane w komentarzu słowo. :)


czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 1

Hej! Zapraszam na rozdział 1! Mam nadzieje, że się spodoba! :) 

Hermiona siedziała na kocu  w ogrodzie przy Norze. Obserwowała latających na miotłach Rona, Giny, Harry’ego i bliźniaków. Cieszyła się,  że nie zmusili jej by szybowała w powietrzu wraz z nimi. Nie lubiła latać. Wolała twardo stąpać po ziemi. Według niej było to po prostu marnownie czasu. 
Ułożyła się pod drzewem, które osłaniało ją przed palącym, letnim słońcem. Ażeby się nie nudzić wzięła ze sobą opasłą księgę noszącą tytuł „Zaklęcia w świecie Eliksirów”. Miała fioletową okładkę, a napis był w kolorze złota. Prosta, bez zdobień. Jednak dla Gryfonki nie ważny był wygląd, lecz treść. Zdążyła ją na razie tylko przejrzeć. Z tego co się zorientowała były tam proste zaklęcia pomagające przy pracy, ale i takie, które należało rzucić na miksturę, aby ją dobrze uwarzyć. Czyli książka bardzo praktyczna. Hermiona dostała ją w dość dobrej cenie na Pokątnej co ją bardzo cieszyło. 
Zależało jej na eliksirach. Chciała w przyszłości pracować w Mungu, a Eliksiry były do tego niezbędne. Na jej nieszczęście uczył ją Snape. Był wybitnym Mistrzem Eliksirów, to fakt, ale strasznie wymagającym i stronniczym. Hermionę denerwowało to, że nigdy nie była w stanie wyjść u niego powyżej Zadowalający. A z tego przedmiotu i tak dostawała tą ocenę za najlepsze, najdokładniejsze i najdłuższe pracę. Starała się więc jak mogła żeby osiągnąć coś lepszego. Chciała udowodnić temu staremu dupkowi z lochów, że na Sumach osiągnie Wybitny.
Musiała jeszcze popracować nad Transmutacją. Nie była jej tak potrzebna jak Eliksiry, ale chciała umieć dobrze przedmiot, którego nauczała opiekunka jej domu. Wszyscy wiedzą, że profesor McGonagal jest wymagająca.  Dlatego Hermiona kupiła sobie na wakacje dodatkową lekturę o tym przedmiocie „Transmutacja i jej przydatne zastosowania”. Również jej nie zaczęła, ale nie mogła się doczekać aż wchłonnie wiedzę, którą przekazywała jej treść. Na razie jednak miała do przerobienia przedmiot, którego uczył Snape. 
Hermiona wzięła sobie do rąk wcześniej wspomniana książkę o Eliksirach i zaczęła czytać. Przewracała kartki. Gdy czytała czuła całkowity spokój. Dzięki temu nie myślała o wojnie, choć na chwilę zapominała o niebezpieczeństwie wiszącym nad jej rodzicami, przyjaciółmi, jak i nad nią samą. Jej światem były ogony szczurów, języki jaszczurek, rozgniecione muchy i inne ingrediencje. W czasie czytania tylko to naprawdę się liczyło. 
– Hermiona! Naprawdę nie chcesz polatać? – Ron podleciał do niej przerywając  błogostan w jakim trwała.
– Ron ja mam naprawdę masę innych rzeczy do robienia! Nie mam czasu na jakieś niedorzeczne latanie. Muszę jeszcze obrobić Eliksiry, Transmutacje i przydałoby się poczytać trochę o Zaklęciach. A ty się nie uczysz? – Hermiona była nieco zirytowana zachowaniem Rona. W tym dniu zadał jej to pytanie co najmniej trzydziesty raz!
– Latanie wcale nie jest niedorzeczne – mruknął naburmuszony Ron. –  I nie zamierzam się uczyć. Ja w przeciwieństwie do niektórych umiem się bawić.
Chłopak odleciał.
– A potem będziesz brał ode mnie notatki, albo prosił o napisanie za ciebie wypracowania! – krzyknęła tylko za nim Hermiona, a następnie wróciła do czytania.
Mijający czas nie miał znaczenia.  Jego miarą były jedynie przeczytane strony, a nie minuty czy godziny. Hermiona chłonęła wiedzę z zaskakującą przyjemnością. Niestety ten rozkoszny czas zapomnienia znów został przerwany. Tym razem przez odgłos aportacji. Hermiona spojrzała w kierunku, z którego usłyszała dźwięk. W stronę Nory szło sześć postaci: Kingsley, Proudfoot, Savage i trzech innych mężczyzn, których Gryfonka nie kojarzyła. Jeden z nich upadł na ziemie. Wszyscy ledwo szli. Kingsley podtrzymywał dwóch innych, a o jednego z nieznanych facetów opierali się Proudfoot i Savage.
– Na Merlina! – krzyknęła dziewczyna i szybko pobiegła w ich kierunku.
Gdy do nich dotarła zorientowała się, że wszyscy są ciężko ranni.
– Hermm… Sprowadź… Poommoc…  – wyjąkał drżącym głosem Kingsley zanim upadł na ziemie tym samym wywracając pozostałych dwóch.
Hermiona krzyknęła z przerażenia. Jej przyjaciele nie zauważyli niczego i spokojnie sobie latali. Zostawienie tych ludzi nie wchodziło w grę, bo za nim by doszła pomoc, nie żyli by. Jeśli zostanie i sama zacznie ich leczyć również nie zdąży wszystkich uratować.
Hermiona nie wiedziała co zrobić w tej sytuacji była bezradna. Jej myśli galopowały jak szalone. Po chwili znalazła rozwiązanie. Przeklęła swoją głupotę i wyszarpała z kieszeni różdżkę.  Wyszeptała zaklęcie i w górę posłała czerwoną iskrę, która wybuchając mocno rozświetliła niebo, nie mówiąc o hałasie jaki spowodowała. To od razu zwróciło uwagę jej przyjaciół jak i osób przebywających aktualnie w Norze.
Giny i jej bracia oraz Harry podlecieli szybo do Gryfonki.
– Co się stało? – spytał przerażony Ron patrząc na rannych.
– Nie wiem! Pomóżcie mi, proszę! – powiedziała i natychmiast podbiegła do Kingsleya badając go i uleczając różnymi zaklęciami.
Ginny, idąc jej śladem, podeszła do jednego z rannych i również zaczęła go uzdrawiać.
– Ale… Ale jak? – jęknął Ron.
Hermiona odwróciła się i obdarzyła chłopaka surowym spojrzeniem.
– Jakbyś się uczył, a nie bawił to byś wiedział! – warknęła. A następnie zwróciła się do chłopców – Jak nie umiecie uleczać to lećcie po inną pomoc! Byle szybko!
Hermiona wróciła do pomocy medycznej. Kingsley był już stabilny, więc szybko podeszła do następnego mężczyzny.
– Emm… Hermiono? – zwrócił się do przyjaciółki Harry. – To raczej już nie będzie potrzebne. Twoje sztuczne ognie wszyscy usłyszeli. Z domku już biegną dorośli.
– To dobrze – ucieszyła się Gryfonka. – Stójcie więc tam gdzie stoicie i nie przeszkadzajcie, bo muszę się skupić.
Po chwili przybiegli do nich: pani Wesley, pan Wesley, profesor Dumbledore i profesor Snape. Hermiona pojęcia nie miała skąd tych dwóch się tam wzięło, ale nie miała czasu na myślenie o takich rzeczach. Mężczyzna, którego uzdrawiała, został uderrzony Sectusemprą i jakąś paskudną klątwą rozgniatającą kości na miazgę. Musiała się nim szybko zająć aby się nie wykrwawił. 
– O tym właśnie mówiłem – rzucił tylko ze złośliwym uśmieszkiem Snape.
– Tylko sześciu? – głos Dumledora brzmiał ponuro.
Hermiona starała nie skupiać się na ich rozmowie tylko na uzdrawianiu, ale ciekawość wzięła górę. Poza tym posiadała bardzo przydatną umiejętność , a mianowicie podzielność uwagi.
– Aż sześciu, bym powiedział – Snape zabrał się za uzdrawianie, a w jego ślady poszli państwo Wesley.
– Trzeba będzie zwołać dzisiaj spotkanie Zakonu – dyrektor był zdenerwowany, słychać to było w jego głosie.
Dumbledore klęknął przy Severusie i pomagał mu uzdrawiać rannego aurora.
W tak licznym gronie uzdrawianie poszło w miarę sprawnie. Obecność Dumbledore i Snape'a okazała się być bardzo pomocna. Wszystkich sześciu aurorów udało się utrzymać przy życiu. Gdy stan wszystkich był stabilny dyrektor kazał państwu Wesley przenieść ich do Nory.  Matka przyjaciół Hermiony strasznie lamentowała i biadoliła nad stanem aurorów, a jej mąż starał się ją uspokoić. Z ich rozmowy Gryfonka nie wiele wywnioskowała, bo zbyt bardzo była zszokowana tym co się stało.
– Dziękuje panno Granger. Gdyby nie Pani logika i umiejętności Ci aurorzy już by nie żyli. Tak samo podziękowania należą się pannie Wesley – Dumbledore skinął głową w stronę dziewczyn w geście uznania.
Profesor Snape jedynie prychnął i aportował się.
Ruszyli w stronę Nory. Hermiona na chwilę opuściła swoich przyjaciół i podeszła do dyrektora. Zrównała się z nim krokiem. Przez chwilę zastanawiała się czy zadać pewne pytanie. Nie byłoby to zbyt grzeczne wtrącać się w czyjeś sprawy, ale Hermiona nie mogła się pozbyć chęci poznania odpowiedzi. Dumbledore patrzył na nią pytająco. 
– O co chodziło w rozmowie Pana z profesorem Snape’m? – wrodzona ciekawość Hermiony wzięła górę nad taktem.
Dyrektor jedynie uśmiechnął się smutno.
– Dowiecie się dzisiaj na zebraniu Zakonu – rzekł spokojnie.
Hermiona zmarszczyła brwi.
– Ale my nie należymy… Zaraz… Czy Pan chce nas wcielić do Zakonu?! – Hermiona wybałuszyła oczy na profesora i otworzyła usta ze zdziwienia. 
To było przecież nie możliwe! Inni członkowie nigdy by na to nie pozwolili! Mimo że ona, Ron i Harry byli dorośli to w oczach starszych byli jeszcze dziećmi. W pewnym sensie mieli trochę racji... Hermiona od dawna przyglądała się zachowaniu jej przyjaciół. Byli beztroscy, a ich życie było ciągłą zabawą. Dziewczyna wiedziała, że również nie jest idealna. Ona sama żyła marzeniami, starając się odsuwać myśli o wojnie. Tak naprawdę to dlatego ostatnimi czasy praktycznie zakopała się w książkach. Chciała zapomnieć o strachu... W tym momencie dyrektor przerwał tok myślowy mówiąc: 
– Niestety. Zmusiła mnie do tego nasza aktualna sytuacja. – Westchnął.
Hermiona była zdziwiona. Nie wiedziała co mogła ich skłonić do takich radykalnych działań. Jednak cieszyła się z tego. Wreszcie mogła zacząć działać. Bała się. Bardzo. Nie był to jednak strach o nią samą, tylko o jej przyjaciół. Prześladowała ją myśl, że kiedyś może zobaczyć któreś z nich w kałuży krwi.  Teraz jednak mogła działać. Być może dzięki swojemu poświęceniu uda jej się uratować tych których kocha. Już dawno obiecała sobie, że zrobi wszystko żeby zapobiec cierpieniu innych. Nawet własnym kosztem. Będzie się starać żeby jak najbardziej wesprzeć Zakon. On tego zależy tyle niewinnych istnień... Uśmiechnęła się promienie. Mieli szczęście, że Harry, Ron, Ginny i bliźniacy szli w pewnym oddaleniu od nich. Zaczęłaby się cała wrzawa, a tak to dowiedzą się tego bardziej odpowiednio – pomyślała dziewczyna. Nurtowało ją jeszcze jedno. To chyba był jeden z głównych problemów jeśli chodzi o wstąpienie ich do Zakonu. Nie chodziło wcale o to, że była to jakaś wielka przeszkoda, ale nie chciała martwić pewnej osoby, która chciała dla nich jak najlepiej
– Pan sobie zdaje sprawę jak zareaguje Pani Wesley? – spytała z wahaniem zerkając na profesora.
Zaśmiał się.
– Molly ma to do siebie, że wszystko przyjmuje bardziej emocjonalnie niż inne osoby. Szczególnie jeśli chodzi o wystawienie jej rodziny na niebezpieczeństwo. Będzie zła, to oczywiste, ale w końcu przywyknie.
Hermiona skinęła głową. Profesor ma rację.
– Dropsa? – spytał jeszcze wsadzając sobie cukierka do buzi.
– Nie dziękuję – odmówiła Hermiona i uśmiechnęła się do dyrektora.
– Idź do swoich przyjaciół. Ja faktycznie muszę ustalić to z Molly – powiedział zamyślony i odszedł.
                Hermiona patrzyła jeszcze chwilę na oddalającego się profesora, współczując mu rozmowy z Panią Wesley, a następnie podbiegła do grupki idącej kawałek dalej. Z ich rozmowy zorientowała się, że również próbują zrozumieć rozmowę Snape'a z dyrektorem. Zrozumiała tylko tyle, że w ich mniemaniu profesor jak zwykle był wszystkiemu winny. No bo jakżeby inaczej?
– A ty co o tym sądzisz Hermiono? – spytał Ron.
Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami.  
– Nie wiem co o tym sądzić. Mam nadzieje, że wkrótce się dowiemy – odparła.
– Jak mamy się dowiedzieć… – zaczął Fred.
– Skoro nie należymy do Zakonu? – dopowiedział George.
– Nie wiem, ale wieści szybko się rozchodzą – stwierdziła Gryfonka nie chcąc ujawnić czego dowiedziała się od dyrektora.
– Hermiona ma racje, pewnie napiszą o tym w Proroku! – Ginny zgodziła się z przyjaciółką.
– No tak… W końcu sześciu rannych aurorów to świetny materiał dla dziennikarzy… Na pewno wywąchają co i jak – mruknął Harry.
– A w sumie to jak sześciu aurorów dało się tak podejść? Czy oni nie umieją wykonywać swojego zawodu? – odparł Wesley, należący do Wielkiej Trójcy, marszcząc brwi.
– Ron! – krzyknęły wzburzone zachowaniem chłopaka Ginny i Hermiona.
– Uważacie, że nie mam racji? Ja bym tak się nie dał! – odrzekł dumnie wypinając pierś.
– Myślę, że jak oni wrócili w takim stanie to ty byś wrócił w kawałkach – stwierdziła wściekle Ginny.
– Ron oni są doświadczonymi czarodziejami. Założę się, że ich wrogowie mieli sporą przewagę liczebną. Oni prawie oddali życie za sprawę Zakonu, a ty ich krytykujesz! – Hermiona zbeształa przyjaciela.
Ron oblał się rumieńcem. Chyba dotarło do niego, że naprawdę mówił głupoty.
– Macie racje. Przepraszam – mruknął po chwili zawstydzony.
– Nic się nie stało – Harry przyjacielsko klepnął Rona po plecach. – Tylko nie mów tak więcej.
Hermoina jedynie westchnęła. Ron nie miał żadnego wyczucia, ale mimo to go lubiła. Czasami zastanawiała się co skłoniło ją do tej przyjaźni. Mimo to Ron wielokrotnie udowodnił, że jest wart uczucia, którym darzyła go dziewczyna. Dlatego Gryfona puszczała płazem wszystkie głupoty, które bardzo często mówił Wesley.
Dotarli do Nory. Hermiona zawsze lubiła ten dom. Nie był bogato urządzony, ale przytulny. Zresztą to nawet nie chodziło o ściany, ale o mieszkańców. Czuło się tutaj ciepło i miłość. To była taka rodzina gdzie ludzie naprawdę mocno się kochali i szanowali nawzajem. Podeszli bliżej i już od progu usłyszeli krzyki Pani Wesley.
– NIE! NIE! NIE! Nie zgadzam się!!! Albusie, rozumiesz?! Nie ma mowy!
                Wrzaski dochodziły z kuchni. Tam też skierowała się Hermiona z przyjaciółmi.
Na ziemi leżały rozbite talerze.  Stół był pokryty kawałkami stłuczonego klosza . Na suficie zaś wisiała samotna żarówka. Meble były poprzewracane. Na ziemi leżała mizeria, a niedokrojony ogórek leżał parę metrów od nieszczęsnej sałatki. Ogółem pomieszczenie wyglądało jak pobojowisko po walce ze śmierciożercami, którym umyśliło się wziąć ze sobą przygłupiego olbrzyma. Pani Wesley stała przy dyrektorze z nożem i różdżką w dłoniach. Profesor jedynie delikatnie się uśmiechał, natomiast Pani Wesley była cała czerwona, a wściekła mina informowała o tym, że najchętniej rozszarpałaby Dumbledora na strzępy.
– Nie zgadzam się na przystąpienie moich dzieci, Harry'ego i Hermiony do Zakonu!!!
– Molly…
– Powiedziałam NIE!!!
Przyjaciele Hermiony spojrzeli zdziwieni po sobie. Gryfonka wiedziała, że wiadomość wzbudziła w nich szok. Hermiona zastanawiała się co powinna zrobić, bo przecież muszą wstąpić do Zakonu! To jedyna szansa by móc pomóc. Dzięki temu jej wiedza nie pójdzie na marne! Nie wiedziała jak przekonać rozwścieczoną Panią Wesley. Jednak jej problem został rozwiązań przez kogoś innego. Ron wkroczył do kuchni.
– Mamo nie możesz! – krzyknął.
Zaskoczona Pani Wesley odwróciła się i próbowała coś powiedzieć, ale przerwała jej Ginny:
– Tym razem popieram Rona!  – dziewczyna podeszła do brata i położyła mu dłoń na ramieniu.
– My też! – dopowiedzieli solidarnie bliźniacy również odważywszy się wejść do zdemolowanego pomieszczenia.
Mamie rudzielców na chwilę zabrało mowę co dało czas na działanie Chłopca, Który Przeżył i Panny Wiem To Wszystko. Podeszli oni solidarnie do swoich przyjaciół.
– Pani Wesley poradzimy sobie – rzekł spokojnie Harry
– Przypilnuje ich. –  Hermiona uśmiechnęła się do kobiety.
Dyrektor był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
– Ale co ja zrobię jak wy zginiecie? Cała rodzina w Zakonie! O Merlinie! I jeszcze Harry, i Hermiona. Albusie… Dlaczego?
– Wiesz dlaczego – odparł poważnie profesor.
Molly łamała się. Widać to było po jej zrezygnowanej minie. Po chwili powiedziała.
– Ja się na to nie zgadzam. Nigdy się nie zgodzę. Róbcie sobie co chcecie, ale będę przez was nieszczęśliwa jeśli dołączycie do Zakonu.  Jeśli tego chcecie… Proszę bardzo.
Pani Wesley wyszła żeby nie słyszeć okrzyków radości swoich dzieci i ich przyjaciół. Zrozumieli, że ona właśnie im pozwoliła. Hermiona wiedziała jednak, że inaczej być nie mogło. Pani Wesley i tak by wyraziła zgodę.
– Dzisiaj odbędzie się wasze pierwsze spotkanie. O dwudziestej. Tutaj, w Norze. Ja idę, bo mam jeszcze parę spraw do załatwienia – dyrektor skierował się do wyjścia.
– Do widzenia – odpowiedziała chórem młodzież.
Dumbledore uśmiechnął się tylko pod nosem i udał się za bariery chroniące Norę by się aportować.

Wstęp

Wypadałoby się przywitać, więc... Część nazywam się Julia, ale będę się podpisywać Sheila. Jestem osobą nieśmiałą, pozytywnie nastawioną do życia. Uwielbiam czytać i pisać. Zakochałam się w Sevmione po przeczytaniu Bez Cukru oraz opowiadania Jazz <3. Pomyślałam, że spróbuje swoich sił i sama napisze coś o tej parze. Zobaczmy jak mi wyjdzie. No to zapraszam na rozdział pierwszy, który się niebawem pojawi! :)